Drogie Siostry Przełożone!
Popatrzmy, co mogą nam powiedzieć dzisiejsze czytania mszalne, w czym mogą nam pomóc, abyśmy byli lepszymi apostołami naszego Pana.
1. Prorok Jonasz szedł i głosił nieszczęście, zniszczenie, zagładę. Robił tak, bo Bóg go do tego posłał. Taki prorok nieszczęścia wysłany przez Boga, aby ocalić ludzi na skraju upadku. I udało mu się po całodziennym nawoływaniu do pokuty trafić do ich serc i Bóg „odstąpił od zapalczywości swego gniewu”.
Gdzie był klucz do powodzenia jego misji? Myślę, że w tym, że to Bóg go posłał.
Ale czasami można spotkać na naszych drogach, w naszych społecznościach kościelnych samozwańczych proroków nieszczęścia. Widzą wszystko w czarnych kolorach, wszędzie dopatrują się podstępu, są pełni zgorzknienia, wszystkich podejrzewają o niecne zamiary, wszystkich chcą nawracać, oprócz siebie samych, bo oni zwyczajnie nawrócenia nie potrzebują, wiedzą wszystko, robią zawsze dobrze, nigdy się nie mylą, wszystkich pouczają.
Taka misja nie może przynieść dobrych owoców. Dlaczego? Bo nie pochodzi od Boga; to misja samozwańcza.
Czasem widziałem, jak młody ksiądz, zaraz po święceniach, pełen zapału, gorliwości do nawracania świata, chciał to robić za wszelką cenę. Dwoił się i troił, dawał mnóstwo dobrych rad w konfesjonale, wygłaszał płomienne kazania, i czasami się dziwił, że nie przynosi to oczekiwanego rezultatu. Dopiero doświadczony kapłan, który sam przeszedł z Jezusem przez swoją pustynię – wiek nie jest tu najbardziej istotny – i sam doświadczył, jak działa miłosierdzie Boże, wie, że samym wyrywaniem chwastów nie zbawi się świata. Do tego, aby zmieniać po Bożemu, musi być najpierw akceptacja. I to ona uruchamia później dobre zmiany duchowe.
Życie chrześcijanina, w tym również konsekrowanego przez złożenie ślubów zakonnych, jest radosne i powinno świadczyć o radości. Zamiast krzyczeć: „Biada wam wszystkim”, powinien raczej nieść pokój, płynący z wewnętrznego przeżywania wiary i świadczenia o niej swoim życiem.
2. Dwie postacie pojawiające się w dzisiejszej Ewangelii tradycyjnie przedstawiane są jako symbole życia aktywnego apostolsko i życia kontemplacyjnego. To wszyscy wiemy i nie ma potrzeby o tym mówić.
Mnie w tej scenie bardziej porusza wzajemna relacja sióstr, Marty i Marii. Każda z nich zajęła się czymś innym, ale obie robiły to dla Jezusa. Marta posługiwała, Maria słuchała słów Jezusowych. Ale myśli Marty nie były skupione na Jezusie. Miała rozproszenia. Taki ból w sercu, że sama musi krzątać się wokół rozmaitych posług. Nie dawało jej to spokoju, na tyle ją to absorbowało, że poskarżyła się Jezusowi, miała do Niego pretensję, że jest Mu to obojętne. Zazdrość, że siostra nie krząta się razem z nią, oderwała ją od tego, co sama robiła dla Jezusa, przyjmując Go do swego domu.
Porównywanie się do innych jest złudne i daje duże możliwości do manipulacji swoimi odczuciami. Zawsze się znajdzie ktoś, co coś robi lepiej i taki, kto robi gorzej; zawsze znajdzie się taki, co mu się lepiej powodzi i taki, któremu idzie w życiu gorzej. W relacji z Jezusem musimy przede wszystkim myśleć o sobie i tym, co dla Niego robimy. W tym sensie zbytnie zainteresowanie drugą osobą może przynieść złe skutki. Gdy grzechy wspomnisz, któż się z nas ostoi – jak nam przypomniało dzisiejsze responsorium.
O Panie!
– Spraw, aby nie pochłonęło nas pragnienie sukcesu za wszelką cenę, ale żebyś centrum sukcesu był Ty, a nie moje ego.
– Spraw, abyśmy umiały jak Maria w Betanii siąść u Twoich stóp, słuchać Twoich słów i czynić Twoją wolę, a nie naszą własną.
– Spraw, abyśmy umiały jak Marta być zawsze gotowe służyć Ci i być blisko ubogich i potrzebujących.
– Niech Maryja, wzór kontemplującego spojrzenia, wyprasza nam bycie wiernymi i radosnymi na drogach życia konsekrowanego.